Strony

sobota, 30 czerwca 2012

IV Bieg W Pogoni za Żubrem

Kolejna start i kolejna lekcja pokory.... odkrycie, że nie jest tak ciężko odciąć sobie zasilanie. Nie powiem tutaj o odcięciu prądu, bo to znaczyłoby, że osłabłem i byłem padnięty po biegu... to oczywiste, zawsze jestem. Ale nie wiele brakło, a trzeba by mnie było reanimować... ale po kolei.

Start biegu zaplanowano na samo południe o godzinie 12:00, pogoda przepiękna - palące słońce, gorąco i duszno... nic tylko biegać. Organizatorzy jeszcze przed biegiem zastanawiali się, czy nie skrócić całej trasy biegu do 8km. Przewidziane były dwa dystanse - 15km i 8km. Ostatecznie oba biegi się odbyły, niektórzy po prostu zdecydowali, że w taki upał lepiej pobiec krótszy dystans.

Moim planem od samego początku był bieg krótszy i danie z siebie wszystkiego - ile fabryka dała.  Minimum do osiągnięcia to poniżej 36min.

Na starcie ustawiłem się z kolegą z krakowskiego BiegamBoLubię - też startowałem pod szyldem naszego teamu. Plany mieliśmy podobne na bieg, choć on biegł dłuższy dystans. Ruszyliśmy razem, ale biorąc pod uwagę, że biegnę krótszy dystans, wyrwałem się do przodu - pierwszy kilometr 4:08, trochę szybciej niż planowałem, ale było dobrze. Kolejne kilometry - 4:17, 4:32, 4:15, 4:26, 4:23, 4:20 i do 7km czułem się naprawdę dobrze. Biegło się nieźle, trochę brakowało mi wody na trasie.
W taką pogodę mogło być jej znacznie więcej - na 5km jedynie złapałem kubeczek wody, ale była tak ciepła, że ciężko było ją nawet pić.
Ale wracając do 8km, niby tak blisko, a jeszcze tak daleko... Na początku 8km jeszcze czułem moc i próbowałem naciskać zawodnika przede mną, ale nic z tego, był za mocny, za młody i za szybki. Skupiłem się na tym, żeby nie dać się już nikomu wyprzedzić. Nad następnym biegaczem maiłem sporą przewagę, ale sił już prawie wcale. Ostatnie pół kilometr to potworna walka z samym sobą, bólem, zmęczeniem... ale udało się nawet jeszcze mocnym sprintem dobiec do mety... nie wiele słyszałem co mówił spiker, pamiętam jedynie, że przekręcił moje nazwisko. Po przekroczeniu mety, całkiem mnie odcięło, ledwo łapałem kontakt ze światem, zacząłem iść zygzakiem i szybko skręciłem w stronę żony i syna - na tyle jeszcze głowa pracowała. Zapomniałem nawet zabrać medalu, o czym przypomniała mi żona - chwała jej za to.
Na trawce w cieniu dochodziłem do siebie jakieś 20min, żołądek nie chciał przyjmować nawet wody, było ciężko, ale powoli, powoli wróciłem do świata żywych.

Po prysznicu było już normalnie, wracając do rodziny, która czekała przy samochodzie, zobaczyłem termometr - w cieniu było 33 stopnie. No cóż chyba miało prawo mnie trochę sponiewierać. Dodam tylko, że karetki miały bardzo dużo roboty tego dnia.

A wracając do wyniku, udało się osiągnąć plan minimum i wybiegać 35:49, co dało mi 10 miejsce.

Kilka zdjęć, na których wyglądam znacznie lepiej niż się czuje... i już z medalem...



 A oto i wierny kibic... może też kiedyś pójdzie tą droga...


niedziela, 10 czerwca 2012

VIII Jurajski Półmaraton - Kraków / Rudawa

Kolejny półmaraton za mną, kolejna lekcja pokory, kolejna lekcja pełno wartościowej nauki o bieganiu, ale po kolei...

Piękna niedziele, ciepło, można nawet powiedzieć gorąco, ale da się normalnie oddychać nie jest naprawdę źle. Jako, że bieganie to nowa pasja, nigdy nie startowałem w Rudawie i nie miałem pojęcia czego mogę się tam spodziewać. Wiedziałem jedynie, że trasa jest ciężka, dużo podbiegów, zbiegów - dowiedziałem się o tym dopiero na tydzień przed biegiem, gdy już byłem do biegu zapisany, a stojąc po krakowskim InterRun-ie w kolejce po lody na Starowiślnej (dla nie wtajemniczonych, najlepsze lody w Krakowie, gdzie kolejka jest zawsze!). Ktoś zapyta - 'To nie sprawdziłeś profilu trasy?' oojj sprawdziłem, ale jakoś nie dokładnie, mapa wyskościowa pokazywała różnice od 229 do 332, mi zamiast tej 3 'pojawiła się' 2. Zdarza się w końcu człowiek zabiegany jest...

Planów tak czy tak nie zweryfikowałem, chciałem pobiec na 1:45, myślałem, że będzie to bieg spokojny i w moim zasięgu. Życie, trasa, mój optymizm trochę to zweryfikowały.

Na bieg pojechałem, mój team kibicujący miał akurat trochę inne plany na niedzielę. Dojazd szybko, parking zorganizowany na dużym polu, gdzie nie było problemu z zaparkowaniem - duży plus dla organizatorów. Odebrałem pakiet startowy - nowy kubeczek do kolekcji i kilka innych drobiazgów, ale przyznam, że pakiet zadowalający.

Nadszedł czas na rozgrzewkę, a po niej ustawiłem się na starcie, który delikatnie się opóźnił, ze względu na dużo liczbę startujących i przedłużające się wydawanie pakietów (bieg skończyło prawie 1600 biegaczy!).

Trochę było na starcie przepychanek na pierwszej linii i chwile trwało ustawienie zawodników, ale potem strzał i ruszyłem w drogę mojego drugiego oficjalnego półmaratonu. Biegło mi się naprawdę dobrze, aż do 17km... potem zaczęły się problemy. Ale zanim o tym napisze, najpierw wspomnę o super organizacji biegu, dużej liczbie wody na trasie, o strażakach polewających wodą, o tych niesamowitych kibicach na całej trasie, którzy dopingowali, polewali nas woda, zachęcali do większego wysiłku. Biegłem w koszulce z Paryża, a więc - 'żółta koszulka do czegoś zobowiązuje', 'żółta koszula musi być na przodzie'. Naprawdę pierwszy bieg jaki biegłem w Polsce z tak fantastycznymi kibicami! Nie wolno zapomnieć o krakowskich Mastersach, którzy zorganizowali bufet z wodą i mocno dopingowali. 



Wracając do 17km... miałem dość biegu, całkowicie opadłem z sił i tylko myślałem, jak długi będzie podbieg i jak stromy. Trasa była ciężka, a ja już wiedziałem, że zacząłem za szybko i szarpałem tempem. Powiem tylko, że garmin pokazał 4:20, 4:30 parę razy. Przeliczyłem się z siłami, na płaskiej trasie myślę, ze spokojnie bym nawet przyspieszył, ale nie tutaj. Dodatkowo czułem odciska na małym palcu (po biegu okazał się ogromny), a jak to możliwe, że się pojawił, do tej pory nie wiem.
W butach przebiegłem maraton i naprawdę wybiegałem dużo treningów i nigdy nic, najmniejszego odcisku.

Dwa razy poderawali mnie do biegu inni biegacze, z jednym przebiegłem 17km potem mi uciekł na zbiegu, nie pamiętam numer ale dziekuje za pomoc.

Największe podziekowania dla Marka Cepila z klubu Pędziwiatr Gliwice, on mnie dosłownie dociągnął na ostatnim kilometrze do mety, który przebiegłem z nim w tempie 4:43. Nie mam pojęcia jak dałem radę, zresztą widać moją minę na zdjęciu poniżej. Po biegu ucieliśmy sobie bardzo miłą pogawędkę i mam nadzieje, że kiedyś uda się jeszcze spotkać i .. pobiegać i pogadać! 




Na metę wbiegłem z czasem 1:46:42, miało być 2 min szybciej, ale biorąc pod uwagę specyfikę trasy jest dobrze. I poprawiłem życiówkę o 5min!

Po tym jak zapomniałem/nie dałem rady podnieść rąk do góry po moim pierwszym maratonie, teraz na mecie zawsze je podnoszę, każdy bieg to jakieś wyzwanie, a meta to znak, że dałem radę!


Trzeba też przyznać, że medal w formie koniczynki bardzo ładny.



 

niedziela, 3 czerwca 2012

Bieganie po lesie

Niedziela rano, godzina 5:00, budzę się, wszyscy jeszcze śpią, bo co można robić o tej porze, biorąc pod uwagę, że dzień wcześniej było się na weselu... można biegać!

Długie wybiegania zazwyczaj robiłem na krakowskich błoniach (cała trasa po asfalcie), ale ten weekend to zmienił... a dlaczego? Skorzystałem z faktu, ze wyjechaliśmy do teściów (w tamtej okolicy był wspomniany już ślub), a bardzo blisko ich domu jest piękny i duży las... więc rano dla dobrego samopoczucia na resztę dnia - bieganie po lesie.

Kilometr za kilometrem, a przebiegając nawet wcześniej znaną ścieżką wszystko było zupełnie inne, porankiem las wygląda pięknie. Gdy noga ujechała na jakiejś mokrej trawie, o dziwo nie było zdenerwowania i słowa które zazwyczaj używa się w takiej sytuacji, a jedynie uśmiech i zadowolenie, w końcu można zmienić tempo.

Dwa razy spotkana młoda sarenka i pierwsza myśl... żebym to ja tak szybko umiał biegać... Na szczęście nie spotkałem dzika, które w tamtych lasach są, choć z drugiej strony... pewnie przetestował bym swój sprint.

Udało się chyba wybiegać większość ścieżek i po 21km (ok. 2 godziny) wróciłem zadowolony do domu, gdzie życie dopiero się budziło...

Warto też zwrócić uwagę, że moje nogi były mi bardzo wdzięczne po bieganiu po miękkiej nawierzchni.