Strony

piątek, 28 września 2012

I Bieg Capgemini Run


Kontynuując biegowy weekend... w czwartek zapisaliśmy się z Mateuszem na 10km bieg - 3 kółka wokół Krakowskich Błoni (prawie 3 kółka, bo start był przesunięty o jakieś 500m od linii mety). 

Ale zanim zacznę opisywać co działo się na biegu, nie mogę pominąć mojej wizyty w sklepie biegacza... a to dlaczego? Ponieważ bieg miał być rozbieganiem butów i sprawdzianem jak biega się w skarpetach kompresyjnych, które miałem pierwszy raz w życiu na nogach.



Buty Asics GEL GT-2170 i powiem tylko tyle - była to miłość od pierwszego założenia.
Skarpety... dużo o tym czytałem i zdecydowałem się je kupić, ponieważ dość często mam problemy z łydkami. Cena akurat tych, które kupiłem (w sumie wybrałem, żona mi je kupiła!) była dość wysoka, ale CEP przeprowadził badania laboratoryjne i skuteczność ich jest potwierdzona, więc zobaczymy po dłuższym stosowaniu. W sklepie też dostałem instrukcje jak je zakładać, bo wbrew pozorom to nie taka prosta sprawa. Ale przy odpowiedniej technice, wkłada się je łatwo i szybko. Po dłuższym stosowaniu postaram się napisać kilka słów o moich wrażeniach.

Koniec chwalenia się nowymi nabytkami i wracamy do biegania...

Z racji, że syn miał lekcje tenisa, do biura zawodów zabieram się z Mateuszem i jego rodzinką. Moje wsparcie ma dojechać na koniec/po biegu. Bieg z założenia miał być spokojny i towarzyski, ustaliliśmy że 5min/km. W biurze zawodów odebraliśmy pakiety startowe + numery. W pakiecie startowym była zniżka 10% do sklepu biegacza, w którym robiłem zakupy dzień wcześniej... czy to oznaczy, że znów mam go odwiedzić...

Na miejscu byliśmy na ponad godzinę przed startem, więc był czas na długą rozgrzewkę i rozmasowanie łydki, która zaczynała odmawiać posłuszeństwa. Udało się ją rozmasować i w trakcie biegu już nie przeszkadzała. Była też rozgrzewka zaproponowana przez organizatorów - z rozgrzewką biegacza może i coś miała wspólnego, ale zdecydowanie była to rozgrzewką taneczna - jak bym miał zaraz sambę tańczyć.

Po 'sambie' idziemy na linie startu i wtedy pada pomysł, że może pobiegniemy trochę szybciej - dla Mateusza to pierwsza dycha (w sumie dla mnie druga!) i chce zejść poniżej 47minut.
Mnie jak zawsze na starcie dopisuje optymizm, więc jeśli noga nie za boli, to czemu nie.
Ustawiliśmy się myślę, gdzieś w połowie stawki i przez start przebiegliśmy jakieś 12-13sekung po wystrzale. Jak później się okazało, nie było pomiaru czasu netto, a jedynie brutto.

Pierwszy i drugi kilometr wedle założeń - 4:42, podobnie trzymaliśmy tempo na kolejnych 4:52, 4:46, 4:46, 4:57- 6km wypadł najgorzej - Mateusza złapała kolka, a mi rozwiązał się but (nie wiem jak to możliwe!). Osobiście czułem się świetnie i prawie w ogóle nie zmęczony - Mateusz chyba tak dobrze się nie czuł, ale już wcześniej się zgodził, że na ostatnim kółku przyspieszamy, więc nie miał wyjścia.
Kolejne kilometry wychodzą 4:28, 4:24, 4:29 i ostanie, na którym rozłączamy się z Mateuszem - 4:03.
Garmin pokazuje 46:17, brutto 46:29. Mateusz dobiega za mną ok 40sekund później z czasem brutto - 47:12. I jaka szkoda, że nie było pomiary netto, bo pobiegł w 46:59/47:00, więc plan wykonany.



Na mecie medal - muszę przyznać, że ładny. Wynikło też małe zamieszanie odnośnie wydawania posiłku po biegu dla biegaczy... wydający żądali bloczków, które rzekomo miały być w pakiecie startowym - na pewno ich nie było. Sprawa jednak szybko się wyjaśniła i posiłek był wydawany bez bloczków. W losowaniu nagród znów nie dopisało szczęście, ale w końcu wczoraj byłem w sklepie biegacza i mam zniżkę, a zima za pasem i parę rzeczy dalej brakuje!

I jeszcze kilka słów o butach - czułem się jak bym płynął, same mnie niosły, odbicie, amortyzacja - wszystko idealnie. Chyba znalazłem buty, w których będę biegał i biegał, a potem znów wrócę do tego modelu. Wiem, że to tylko 10km, ale wrażenia mam super. Zobaczę jak sprawdzą się na długich wybieganiach.


 

wtorek, 25 września 2012

I Bieg Charytatywny Tesco Dzieciom


Weekend zapowiadał się biegowy i taki też był... biegowo - rodzinno - towarzyski.

W sobotę zaplanowany był trening Biegam Bo Lubię i zaraz po treningu, start w biegu na 3.5km. Całkowity dochód z biegu przeznaczony był na doposażenie świetlicy dla dzieci w Klinice Onkologii i Hematologii Szpitala Dziecięcego w Prokocimiu. Cel szlachetny, więc chciałem w tym biegu uczestniczyć.

Trening BBL Kraków zawsze zaczyna się o 9:30, więc o 9 podjechałem na Krakowskie Błonia, aby odebrać numer startowy i uiścić opłatę. Przy tej okazji spotkałem nie małą grupkę BBL-owiczów.
Zapisaliśmy się do biegu i razem z Piotrem i Ania (których miałem okazję lepiej dzięki temu poznać), zrobiliśmy sobie trucht na stadion na Groble i dołączyliśmy do treningu. Musieliśmy go skrócić o ok. 30min. i o 10:30 ruszyliśmy z powrotem na Błonia.

Mój plan na bieg.... hmmm dość bez planu, po prostu... biec. Myślałem żeby zrobić jakieś 5min/km, bo noga delikatnie jest dalej naciągnięta i z zaleceń od Michała Kaczmarka dostałem, że nie wolno szybciej niż 4min/km, więc życiówki nie będzie, delikatnie.

Stając na starcie, oczywiście plan, planem i adrenalina zawsze zadziała i ruszyłem... za szybko.
Pierwszy kilometr 3:57 - i zacząłem wewnętrzną rozmowę - 'gdzie Ty chłopie się tak spieszysz!'. Co dziwne już miałem poczucie, że mi się 'nie chce' biegnąć, jakiś taki słaby jestem... i wtedy wpadła mi złota myśl do głowy - 'tak, tak, a wczoraj kto krew był oddawać, zwolnij bo nawet tego nie dobiegniesz, a wcześniej na treningu ponad 6km już wyszło...'

Porozmawiałem sobie sam ze sobą (macie tak czasem, czy to ze mną tak źle już?) i mądrzejsza strona przegadała tą optymistyczną! Zwolniłem trochę i już poczułem, że tym tempem mogę biec - jest ok. Kolejne kilometry wyszły po - 4:17, 4:15 i ostatnia połówka była szybsza 4:00, ale bez żadnego finiszowania. Po prostu dobiec i koniec. Wszystko razem wyszło 14:39, czyli doczłapałem do mety.





Miłym akcentem było to, że jako team braliśmy licznie udział w tym biegu, oraz to, że Ania z BBL Kraków zajęła drugie miejsce - gratulacje!

Niestety w losowaniu nagród, nie dopisało nam szczęście, co odzwierciadlił komentarz - 'Jak  sobie nie wybiegamy to nic nie dostaniemy!', ale ja sobie powetowałem to losowanie, bo tego samego dnia odwiedziłem Sklep Biegacza!







piątek, 21 września 2012

Oddawanie krwi - to już trzeci raz

Dziś rano oddałem kolejne 450ml krwi, a że była to moja trzecia wizyta w punkcie krwiodawstwa, mam już na swoim koncie oddane ponad 1litr krwi.

Planowo krew chciałem oddawać tydzień wcześniej, ale że złapał mnie mały katar, wolałem aż wyzdrowieje i nie będzie żadnych przeciwwskazań. Dziś całość razem z dojazdem nie zajęła mi więcej niż godzinkę. Byłem ok. 5min wcześniej, niż godzina otwarcia (7:30), a więc udało się, że byłem pierwszy. Standardowy formularz do wypełnienia, potem sprawdzenie poziomu żelaza we krewi, badanie kontrolne i na fotel. Igiełka w żyłę i po paru minutach było po wszystkim.

Dziś bardzo spodobał mi się komentarz pani doktor - która jako już druga osoba tego dnia pytała, czy potrzebuje zwolnienia z pracy. Jak wiadomo mógłbym je pokazać jedynie sobie, więc... szkoda papieru. Pani doktor stwierdziła, że 'w piątki to zazwyczaj są osoby po zwolnienie, bo sobie weekend wydłużają'. W sumie jak tak policzyć, to można mieć 6 dni dodatkowego urlopu w ciągu roku, oczywiście jeśli praca i pracodawca na to pozwala.

Ale wracając do tematu, po oddaniu krwi, paczuszka (8 czekolad, mała szynka, soczek w kartoniku) i kawka podana na wzmocnienie. Wypiłem kawkę, posiliłem się czekoladą, pożegnałem... i do zobaczenia za dwa miesiące!

Tak jak kiedyś już pisałem, mimo różnych opinii o oddawaniu krwi wierzę, że moja krew jest w stanie komuś pomóc (ratowania życia to pewnie za dużo powiedziane). Nie chodzi tu o zwolnienie z pracy (i tak z niego nie korzystam), nie chodzi o czekolady (choć oczywiście je lubię - mleczne!) - chodzi o to, że mnie nic to nie kosztuje, organizm regeneruje się bardzo szybko, a mam nadzieję, że komuś pomagam, że robię coś dobrego. Tego poczucia nie zabierze mi nikt!

środa, 19 września 2012

Bieg 7 Dolin - Krynica Zdrój

Kolejny debiut, kolejny z delikatną kontuzją... tradycja czy fatum? Na maratonie noga wytrzymała, a na biegu górskim... zaraz się dowiemy!

Start w Krynicy nie był zaplanowany na długo przed, ale gdy dowiedziałem się, że jest taki bieg z przyjemnością się zapisałem i namówiłem na ten bieg Mateusza. Ale po kolei....

Wyjazd z Krakowa o godzinie 21 całą rodzinką, w Krynicy meldujemy się na 23. Mateusz pojechał wcześniej, więc dzielnie reprezentował mnie na odprawie i odebrał mój pakiet startowy - za co serdecznie dziękuję! Pokój też mieliśmy już przygotowany, więc szybko do łóżka i budzik nastawiony na godzinę 2:00.
Spania za wiele nie było, bo sąsiedzi za ścianą mieli 'piątkowy wieczór', ale dzięki temu byłem pewien, że nie zaśpię. Zresztą trema przed biegiem, też robiła swoje i było ciężko usnąć.
Godzina druga budzik. Małe sprawdzone śniadanie - ciemne pieczywo żytnie, biały serek + miód, do tego herbatka. Zostało ubrać się, garmin na rękę i czołówkę na głowę, na drogę pamiątkowe zdjęcie, całus od żony i idziemy na krynicki rynek.



Założenie przed biegiem są takie - biegniemy razem z Mateusze, robimy sobie mały test przed naszym 'Wielkim Planem Startowym', który ma mieć miejsce 31maja - Rzeźnik. Biegniemy spokojnie - ja jestem posklejany po kontuzji, a Mateusz hmmm... najdłuższy jego bieg narazie to 10km... więc bieg na 33km to będzie mocny akcent, bardzo mocny bym powiedział. Ale że chłopak ma potencjał to damy rade!

Krótka rozgrzewką, a potem już poszło wszystko błyskawicznie..
godzina 3:00 start na 100km - ehh marzenie, które kiedyś trzeba będzie spełnić...
3:10 - 66km,
3:20 - ruszamy, spokojnie, raczej nikt się nie wyrywa, więc biegniemy spokojnie, już po pierwszym kilometrze zaczyna się podbieg/podejście. Chwile biegniemy, potem przechodzimy w marsz. Naszym planem było biec 'po płaskim', a podejścia robić marszem.

Wspinamy się na Jaworzynę - czuję się wyśmienicie, noga nie boli i aż mam ochotę rwać do przodu. Chwała, że Mateusz mnie trochę stopował, bo inaczej z nogą mogło być różnie.
Na Jaworzynie trochę wieje, w sumie to dość mocno. Potem zaczyna się deszcz. Ale osobiście lubię jak pada, lepszy deszcz niż słońce. Błotka tylko trochę się robi i ślisko - ale tutaj buty sprawują się świetnie.
I tak mija kolejny kilometr za kilometrem, bip za bip-em z garmina - to był taki wyznacznik, którego Mateusz pilnował jak oka w głowie, żaden bip nie mógł umknąć jego uwadze.
I tak docieramy na Hale Łabowską.

Bufet zorganizowany i zaopatrzony bardzo dobrze - mi najlepiej przypada do gustu - herbatka, czekoladki, izotonik i rodzynki. Posileni i zaopatrzeni ruszamy dalej.

Mateusz miał mały kryzys na 8-9km i trochę o niego się bałem, ale to tylko 2km - gdzie przyszło mu do głowy pytanie, które zawsze nas nawiedza - po co ja tak się męczę, po co biegnę? Potem już było dobrze, a po 20km - tak jak by w niego wstąpiły nowe siły i ruszyliśmy dobrym tempem.
Ale niestety oddzywa mu się kolano, które najgorzej dawało o sobie znać na zbiegach. Po drodze, dostajemy opaskę elastyczna od biegaczy - za co im bardzo dziękujemy. Mateusz owinął kolano i zmierzamy dalej do mety. Tak docieramy do schroniska Cyrla, które mijamy po naszej lewej stronie.

Mateusz ze względu na kolano chce mnie wysłać samego w dalszą drogę. Mam siły i mogę biec szybciej, ale nie ma takiej opcji - razem zaczęliśmy, razem kończymy. Z trasy Mateusz nie schodził, więc ważniejsze jest dla mnie ukończenie biegu razem, niż parę minut mniej na mecie.

Naszym przewodnim hasłem staje się 'płasko!' - podobno go nadużywałem. Na 'płasko' był bieg/trucht.
Zbieg do Rytra jest ciężki i stromy, idzie nam to powoli, ale nie tylko nam, większość biegaczy ma problemy z tym zejściem. Niestety dla Mateusza właśnie te strome zejścia dają się we znaki - kolano tego nie lubi. A później już został tylko asfalt - garmin pokazuje 32km, więc do końca powinien być tylko kilometr. Dla pewności pytamy strażaka - 'został kilometr'. Super, jak kilometr to biegniemy, trzeba wbiegnąć w końcu na tą metę. Zegarek pokazuje 33km - hmm miał być kilometr, kolejny strażak kolejne pytanie - 'za ile ta meta?' - 'no jeszcze kilometr'... ok, na metę trzeba wbiegnąć, cały czas biegniemy. Dopingujemy się nawzajem - garmin pokazał 34km... - znów pytamy - 'już tyko kilometr', znowu!?... ale tutaj akurat odpowiedź okazała się prawdziwa i na 35km docieramy do mety. Po drodze jeszcze mobilizuję jednego z biegaczy, który też pytał o metę, która przesuwała się o kilometr. W wesołym towarzystwie wpadamy na metę!

Zadowoleni, że się udało! Test wypadł dobrze - bieg skończyliśmy razem, jak by to powiedzieć na dobre i złe! Jedyne zmartwienie to kolano Mateusza - na szczęście parę dni później okazuje się, że było tylko przeciążone, nie ma kontuzji - 3-4 dni przerwy i powrót do treningów.

Nasz 'support' dojechał jakieś 5min po naszym dotarciu do mety.
Odbieramy pierwsze gratulacje, robimy zdjęcia.







Podsumowując - bieg uważam za bardzo udany - zupełnie inaczej się biegnie, gdy biegniesz z kimś - możesz pogadać, pożartować - w ogóle nie czułem upływu czasu. Nie było parcia na wynik, bo nie o to chodziło. Sprawdziliśmy się, że możemy razem wystartować w Rzeźniku, a co nam z tego wyjdzie... czas pokaże.

Nie mogę też pominąć faktu, że dzień później syn Jakub razem z Filipem (syn Mateusza) startowali w swoim biegu na 400m.

Tata oczywiście jest dumny z tego faktu - BARDZO!






piątek, 7 września 2012

Bieg 7 Dolin - na dzień przed...

A dokładnie mówiąc na kilka godzin przed... czy to zapowiedź przyszłej relacji?
Nie do końca, chociaż w pewnym sensie też. Ale od początku....

Na dwa tygodnie przed moim debiutem w biegach górskich, który zaplanowałem na Bieg 7 Dolin w Krynica Zdrój na dystansie 33km, wyjechałem na wakacje. Oczywiście zabrałem buty do biegania i wszystkie potrzebne rzeczy, inaczej przecież nie można! Niestety czułem też mały, ale nieprzyjemny ból po zewnętrznej stronie z tyłu kolana. Wakacyjne bieganie więc odpuściłem, już wcześniej się nauczyłem, że jak boli to się nie biega i tyle. W zamian codziennie basen i próba wyleczenia kolana.

Bieg 7 Dolin za 2 tygodnie....

Tydzień minął, czas na powrót. Siedząc na lotnisku nadzieje na to, że pobiegnę prawie umarła - noga dalej boli i to co gorsze - ból się nasila, a przecież przez tydzień nie biegałem.

Ale że nigdy nie daje łatwo za wygraną, już na wakacjach sprawdziłem, że warto udać się do mgr Michała Kaczmarka - http://fizjoterapia-kaczmarek.pl

W poniedziałek telefon z samego rana i umówiłem się na wtorek na 8:00 na konsultacje. Mój optymizm zmalał już prawie do zera - noga boli, a start w nocy z piątku na sobotę. Cuda się przecież nie zdarzają, a może się zdarzają... najgorzej czułem się z tym, że namówiłem kolegę (Mateusza) na ten bieg i mieliśmy biec razem.. miał być to przedsmak tego co czeka na w przyszłym roku. Bardziej bałem się o niego i czy da rade, a tu los przekornie pokazał, że problemy zaczęły się po mojej stronie.

Wtorek wstaje o 6 rano, wyjazd z domu o 7 - za godzinę z groszami to przecież dam nawet radę dobiec... autem spóźniam się 25min!
Na szczęście Michał jest wyrozumiały (szybko przeszliśmy na 'Ty').

Po konsultacji, badaniu i całym wywiadzie, diagnoza - drobna kontuzja sprinterska (jakieś włókienka się delikatnie ponadrywały). Miałem też takie przypuszczenia, bo właśnie z Mateuszem zrobiliśmy sobie jakieś dwa tygodnie wcześniej dość mocny sprint.

Czas teraz na najlepsze - mówię, że chce startować w Krynicy w dość ciężkim biegu... i w sumie tutaj reakcja mnie zaskoczyła, bo spodziewałem się odpowiedzi - że nie można, że leczenie będzie trwało itp. Ale tego można się spodziewać po kimś kto się sportem nie zajmuje. Michał Kaczmarek to osoba, która zna się na rzeczy. Przez 3 dni miałem wzmożone rehabilitacje, które trwały ok. 1,5h - wbijanie igiełek, masaż, elektoro-dźwięki, laser, prąd, a w czwartek jeszcze zostałem posklejany niebieską taśma. Rzecz niemożliwa stała się możliwa, w piątek rano miałem wyjść na ok. 8km i sprawdzić co będzie działo się noga. Jak będzie boleć - niestety trzeba odpuścić start.

Piątek rano - ubrałem się i idę testować... zrobiłem rozciąganie i ruszyłem, pierwsze kilometry spokojnie, bólu nie czuje. Porobiłem kilka szybszych sprintów - dalej nic. Garmin pokazał 8km, noga nie boli, jutro start! Optymizm i humor powrócił!

Od tej pory na pewno z każda kontuzją (choć mam nadzieje, że nie będzie ich za dużo) będę wracał do Michała, jestem pod wrażeniem jak można kogoś postawić na nogi w 3dni. Dla mnie profesjonalista w każdym calu! Serdecznie mu dziękuję i staje na starcie... Jutro wielki dzień!