Strony

niedziela, 7 października 2012

Bieg Trzech Kopców

Kolejny bieg na którym nie mogło mnie zabraknąć, a dokładniej rzecz ujmując nas. Biegliśmy w 4-ech w tym biegu  - Mateusz, Marcin + jego kolega Radek z Hajime (http://www.hajime.com.pl).


Z założenia bieg miał być biegiem treningowym i tak go też potraktowałem - zakładane tempo to 5min/km. Niestety pogoda do kibicowania nie dopisała - żona z synem musiała przejść mały trening chodzenia po błocie.

Start biegu dość wolny, ponieważ była dość duża liczba biegaczy, wychodzi ok 6min/km – za wolno, trzeba przyspieszyć. Mieliśmy biec razem z Mateuszem i Marcinem, ale już na pierwszym kilometrze czekałem na nich ponad 20sekund i zadecydowałem, że biegnę sam. Miał być to trening zastępczy do wybiegania, ale że dużo krótszy, więc chciałem żeby był bardziej intensywny.
Nie mógł być też za szybki, ponieważ cały czas boli noga – piszczel + okostna.

Michał (http://fizjoterapia-kaczmarek.pl) świetnie już rozmasował, wynakłuwał i porobił wszystkie swoje cuda z piszczelem. zniknęły wszystkie zgrubienia, które zawsze tam były, sam nigdy ich dobrze nie byłem wstanie rozmasować, albo coś z nimi zrobić. Najbardziej w kość dawała okostna, która bolała niezbyt intensywnie, ale cały czas przeszkadzała po bieganiu i w trakcie. Jedyna rada to zrobić przerwę w bieganiu, ale jak tu zrobić przerwę, gdy maraton tak blisko i trenować trzeba. Starałam się na tyle ile to możliwe robić zamienne treningi – siłownia, basen.
Wracając do biegu biegło się świetnie, noga delikatnie dawała znać o sobie, ale nie tak, żeby bardzo utrudniać bieg. Z nieba lał się deszcz... dla biegaczy pogoda była bardzo przyjemna do biegania, ale jak pisałem dla kibiców niestety nie.

Na 7-8km spotkałem Piotra (znajomy z BiegamBoLubię), zamieniliśmy kilka słów, pogratulowałem mu świetnego debiutu w maratonie warszawskim (poniżej 4 godzin), zamieniliśmy słowo o naszym następnym maratonie we Frankfurcie i pobiegłem dalej. Jemu niestety odezwało się kolano, więc musiał zwolnić.

Kolejne kilometry miały bardzo przyjemnie, biegło mi się dobrze. Jedyny mankament to oznaczenia kilometrów na trasie, które w pewnym momencie różniły się o ok. 800m od stanu rzeczywistego. Przy krakowski ZOO oznakowanie kilometrów się wyrównało i końcówkę pobiegłem trochę szybciej, choć było delikatnie pod górkę - miałem duży zapas sił. Był to też dobry znak, dobrze rozłożyłem siły.

Na mecie medal, telefon do żony – byli już blisko. Czas zgodny z założeniem, średnie tempo wyszło 4:50, więc trochę szybciej niż zakładałem, ale w granicach błedu.



Wróciłem jakieś 200m przed metę, aby dopingować Mateusza i Marcina.
Potem wspólne zdjęcia, ciepła herbatka, posiłek i powrót, bo deszcz nas nie oszczędzał.
Cała rodzinka ubłocona, przemoczona - pojechała się suszyć do domu.

Podsumowując świetny bieg i tylko można żałować, ze pogoda nie dopisała – dla nas, gdzie zawody staramy się łączyć z miło spędzonym rodzinnym czasem, ładna pogoda do podstawa. Może za rok pogoda dopisze i po biegu zrobimy sobie mały piknik.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz