Kolejny bieg na którym nie mogło mnie zabraknąć, a
dokładniej rzecz ujmując nas. Biegliśmy w 4-ech w tym biegu - Mateusz, Marcin + jego kolega Radek z Hajime (http://www.hajime.com.pl).
Z założenia bieg miał być biegiem treningowym i tak go też
potraktowałem - zakładane tempo to 5min/km. Niestety pogoda do kibicowania nie
dopisała - żona z synem musiała przejść mały trening chodzenia po błocie.
Start
biegu dość wolny, ponieważ była dość duża liczba
biegaczy, wychodzi ok 6min/km – za wolno, trzeba przyspieszyć. Mieliśmy
biec
razem z Mateuszem i Marcinem, ale już na pierwszym kilometrze czekałem
na
nich ponad 20sekund i zadecydowałem, że biegnę sam. Miał być to trening
zastępczy do wybiegania, ale że dużo krótszy, więc chciałem żeby był
bardziej
intensywny.
Nie mógł być też za szybki, ponieważ cały czas boli noga – piszczel +
okostna.
Michał (http://fizjoterapia-kaczmarek.pl) świetnie już rozmasował,
wynakłuwał i porobił
wszystkie swoje cuda z piszczelem. zniknęły wszystkie zgrubienia, które
zawsze tam były, sam nigdy ich dobrze nie byłem wstanie rozmasować, albo
coś
z nimi zrobić. Najbardziej w kość dawała okostna, która bolała niezbyt
intensywnie, ale cały czas przeszkadzała po bieganiu i w trakcie. Jedyna
rada
to zrobić przerwę w bieganiu, ale jak tu zrobić przerwę, gdy maraton tak
blisko
i trenować trzeba. Starałam się na tyle ile to możliwe robić zamienne
treningi –
siłownia, basen.
Wracając do biegu biegło się świetnie, noga delikatnie dawała znać o sobie, ale
nie tak, żeby bardzo utrudniać bieg. Z nieba lał się deszcz... dla
biegaczy pogoda była bardzo przyjemna do biegania, ale jak pisałem dla kibiców
niestety nie.
Na 7-8km spotkałem Piotra (znajomy z BiegamBoLubię), zamieniliśmy kilka
słów, pogratulowałem mu świetnego debiutu w maratonie warszawskim (poniżej 4
godzin), zamieniliśmy słowo o naszym następnym maratonie we Frankfurcie i
pobiegłem dalej. Jemu niestety odezwało się kolano, więc musiał zwolnić.
Kolejne kilometry miały bardzo przyjemnie, biegło mi się dobrze. Jedyny
mankament to oznaczenia kilometrów na trasie, które w pewnym momencie
różniły się
o ok. 800m od stanu rzeczywistego. Przy krakowski ZOO oznakowanie
kilometrów
się wyrównało i końcówkę pobiegłem trochę szybciej, choć było delikatnie
pod górkę - miałem duży zapas sił. Był to też dobry znak, dobrze
rozłożyłem
siły.
Na mecie medal, telefon do żony – byli już blisko. Czas zgodny
z założeniem, średnie tempo wyszło 4:50, więc trochę szybciej niż zakładałem, ale w granicach błedu.
Wróciłem jakieś 200m przed metę, aby dopingować Mateusza i Marcina.
Potem wspólne zdjęcia, ciepła herbatka, posiłek i powrót, bo deszcz nas nie
oszczędzał.
Cała rodzinka ubłocona, przemoczona - pojechała się suszyć do domu.
Podsumowując świetny bieg i tylko można żałować, ze pogoda nie dopisała – dla
nas, gdzie zawody staramy się łączyć z miło spędzonym rodzinnym czasem,
ładna pogoda do podstawa. Może za rok pogoda dopisze i po biegu zrobimy sobie
mały piknik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz