Strony

niedziela, 21 października 2012

UEK

Czas na kolejny bieg treningowy, znów niestety zamiast wybiegania. Maraton już za tydzień, a okostna wcale nie chce dać za wygraną. Powoli zaczyna to podchodzić pod złamanie zmęczeniowe, ale jeszcze tydzień i potem obiecuję, że zrobię sobie porządną przerwę – planuję ok 3 tyg.

Bieg rozgrywany był na dwóch dystansach 3km i 8km – biegało się w kółko i mnie (wraz z Mateuszem) czekało 5 kółeczek. Nie myślę, że może to zastąpić ostatnie wybieganie przed maratonem, ale lepszy rydz niż nic. Pogada świetna, więc cała rodzinką jedziemy na Uniwersytet Ekonomiczny. Tam spotykamy się z Mateuszem i jego rodzinką - to już tradycja, że biegniemy razem. Rozgrzewka połączona z rodzinną zabawa - słoneczko pięknie świeci, więc cieszymy się tym czasem.

Dokładnie to już nie pamiętam, co ja robiłem... ale pozę mam dość dziwną.. ;)



Żony też miały swoje '5 minut', choć jakiś brzydki biegacz popsuł zdjęcie! ehh wszędzie ich pełno!



Planujemy najpierw wolny bieg – jak my to nazywamy ‘piąteczka‘ (5min/km), ale na starcie zaczynamy szybciej 4:18. Biegnie się bardzo dobrze. Pogoada świetna, co kółeczko widzimy żony z synami... i jak w takiej atmosferze zwolnić? Nie zwalniamy, trzymamy tempo w okolicach 4:20min/km.



Mateusz trzyma się mnie do 4 kółka, na ostatnim czuje dość dużą moc i przyspieszam, Mateusz trzyma wcześniejsze tempo, więc delikatnie mu odchodzę i mknę ostatnie kółko sam. Ostatni kilometr wychodzi 3:59.

Dawno mi się tak dobrze nie biegało... kończę z czasem 34:37, dobry prognostyk na maraton. 
Czas lepszy niż w Niepołomicach  i czuję, że rezerwy były jeszcze spore. Fakt faktem, ze pogoda też zupełnie inna.

I jeszcze małe wyjaśnienie - mina na mojej twarzy to... uśmiech, ponieważ oglądałem się za siebie z prawej strony, żeby nie dać się wyprzedzić już nikomu, a okazało się, że z lewej miałem sprintera - ale o tyle dobrze, że go nie widziałem, bo włączyłaby się chęć rywalizacji, a na tydzień przed maratonem mocny sprint nie jest wskazany.


Mateusz dobiega jakieś 30 sekund po mnie.



Bieg udany ze względu na pogodę i miło spędzony rodzinny czas, ale jakoś brakowało mi tej atmosfery 'biegania', tego 'święta'. Był bieg i po biegu... może to trasa - strasznie nie lubię biegać w kółko.

A po biegu szybki prysznic i jedziemy regenerować siły makaronami w Pizza Hut!
Węglowodany trzeba uzupełniać i kumulować na następną niedzielę.

Frankfucie jestem gotowy! Frankfurcie nadchodzę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz