Czas na kolejny bieg treningowy, znów niestety zamiast wybiegania. Maraton już
za tydzień, a okostna wcale nie chce dać za wygraną. Powoli zaczyna to
podchodzić pod złamanie zmęczeniowe, ale jeszcze tydzień i potem obiecuję, że
zrobię sobie porządną przerwę – planuję ok 3 tyg.
Bieg rozgrywany był na dwóch dystansach 3km i 8km – biegało się w kółko i mnie (wraz z Mateuszem)
czekało 5 kółeczek. Nie myślę, że może to zastąpić ostatnie wybieganie przed
maratonem, ale lepszy rydz niż nic. Pogada świetna, więc cała rodzinką jedziemy
na Uniwersytet Ekonomiczny. Tam spotykamy się z Mateuszem i jego rodzinką -
to już tradycja, że biegniemy razem. Rozgrzewka połączona z rodzinną zabawa - słoneczko pięknie świeci, więc cieszymy się tym czasem.
Dokładnie to już nie pamiętam, co ja robiłem... ale pozę mam dość dziwną.. ;)
Żony też miały swoje '5 minut', choć jakiś brzydki biegacz popsuł zdjęcie! ehh wszędzie ich pełno!
Planujemy najpierw wolny bieg – jak my to nazywamy ‘piąteczka‘ (5min/km), ale na starcie zaczynamy szybciej 4:18. Biegnie
się bardzo dobrze. Pogoada świetna, co kółeczko widzimy żony z synami... i jak w takiej atmosferze zwolnić? Nie zwalniamy, trzymamy tempo w okolicach 4:20min/km.
Mateusz trzyma się mnie do 4 kółka, na ostatnim czuje dość dużą moc i
przyspieszam, Mateusz trzyma wcześniejsze tempo, więc delikatnie mu odchodzę i mknę ostatnie kółko sam. Ostatni kilometr wychodzi 3:59.
Dawno mi się tak dobrze nie biegało... kończę z czasem 34:37, dobry prognostyk na maraton.
Czas lepszy niż w Niepołomicach i
czuję, że rezerwy były jeszcze spore. Fakt faktem, ze pogoda też zupełnie inna.
I jeszcze małe wyjaśnienie - mina na mojej twarzy to... uśmiech, ponieważ oglądałem się za siebie z prawej strony, żeby nie dać się wyprzedzić już nikomu, a okazało się, że z lewej miałem sprintera - ale o tyle dobrze, że go nie widziałem, bo włączyłaby się chęć rywalizacji, a na tydzień przed maratonem mocny sprint nie jest wskazany.
Mateusz dobiega jakieś 30 sekund po mnie.
Bieg udany ze względu na pogodę i miło spędzony rodzinny czas, ale jakoś brakowało mi tej atmosfery 'biegania', tego 'święta'. Był bieg i po biegu... może to trasa - strasznie nie lubię biegać w kółko.
A po biegu szybki prysznic
i jedziemy regenerować siły makaronami w Pizza Hut!
Węglowodany trzeba uzupełniać i kumulować
na następną niedzielę.
Frankfucie jestem gotowy! Frankfurcie nadchodzę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz